1 czerwca 2012

Lviv.


Mam wrażenie ( pewnością nazwać tego nie chcę, by łudzić się jeszcze chwilę ), że zaczynają wokół piętrzyć się zaległe sprawy i trzeba je załatwić "na już".
Koniec studiów zbliża się wielkimi krokami.. dla innych. Gwiżdżę pod nosem i zajmuję się tym, co przyjemniejsze. Miło było zobaczyć promotora pierwszy raz od lutego, a jeszcze milej usłyszeć "Pani Magdaleno, wrzesień , to wcale nie jest gorszy termin". Och, przekonał mnie Pan!
Studia studiami, fotoedukacja fotoedukacją. Choć z wszelką edukacji formą ostatnio jestem ciut na bakier, wycieczki szkolne lubię od zawsze  i pleneru we Lwowie opuścić nie mogłam..


Plan był taki - szybko do autobusu i zajmować miejsca z przodu, na samej górze piętrowego autobusu. Wszystko super pięknie. Nie przewidzieliśmy dmuchającego na szyby zimnego strumieniu powietrza. Widoki wynagrodziły trupio wyglądające nogi.


Po nocnej jeździe i 2 godzinnej odprawie na granicy dotarliśmy do centrum Lwowa. Jeśli ktoś Wam będzie mówił o chaosie na lwowskich drogach - wierzcie we wszystko. Miałam wrażenie,że jeździć to oni potrafią, owszem - równie dobrze jak ja ! :) Sznur żółtych , miejskich marszrutek, zdezelowanych tramwai (prowadzonych głównie przez kobiety) i aut osobowych poprzeplatanych ze sobą w przedziwnych kombinacjach. Do tego przebiegający co chwilę piesi. Mówi się jednak, że wbrew pozorom ulice Lwowa są w miarę bezpieczne.


O tym, jak gusta się zmieniają przekonałam się nie raz. Mój dziadek miał beżową Ladę, zadbaną, sprawną wiele lat, potem "odziedziczył" ją mój tata.. Pamiętam, co przeżywałam , kiedy musiałam przejechać w niej przez moje osiedle ! Kara nad kary. A teraz oddałabym.. no dobra, może nie oddałabym nic , ale przyjęłabym z otwartymi ramionami podobną, wiśniową :)


Odwiedziliśmy też targ, niedaleko rynku. Co chwilę miałam wrażenie, że cofnęłam się w czasie o parę lat. Czuć tu po prostu Wschód. Wspomnienia z wcześniejszych wyjazdów do Skandynawii stanowiły ogromny kontrast, dla tego, co widziałam na Ukrainie. Mam ochotę na więcej.


Niestety, żebracy są nieodłącznym elementem lwowskich ulic. Nie chcę, używać zbyt wielkich słów, ale kiedy zobaczyłam radość staruszki (na oko 80letniej) z otrzymanej (niepełnej!) butelki coca-coli, to zrobiło to na mnie  wrażenie.


kÓt książkowy.


 Potem wróciliśmy do hotelu próbować po raz pierwszy niektórych z ukraińskich alkoholi :-)

I Dnia Dziecka życzę Wam miłego. Nigdy nie jest się zbyt dorosłym, poważnym, by iść na lody gałkowe.. jogurtowe , będąc precyzyjną ;-)

5 komentarzy:

  1. W końcu! Byłam pewna, że Lwów Ci się spodoba. Bardzo fajne zdjęcia, uśmiałam się na widok tych przepychających się marszrutek. Lee od roku nie przestaje wspominać ład! W tym poście jest to, z czym kojarzy mi się Lwów: bieda, kontrasty, targi, chaotyczne ulice, piękna choć zaniedbana architektura. Brakuje tylko limuzyn z 'zaje**nymi szybami'. No i jedzenia i trunków, ale to może w kolejnych postach. Bo będą kolejne, prawda? (składa błagalnie dłonie).

    OdpowiedzUsuń
  2. Niewątpliwie ma swój urok.
    Mnie też ciągnie na Wschód, cholernie! Chociaż boję się, że Szwajcarska rzeczywistość za bardzo weszła mi w krew ;)
    :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Poza Ładami widziałam tez inne stare cacka. Choć domyślam się, jak to u nich z przeglądami..
    Limuzyny mi gdzieś umknęły. Ale jedzenie owszem będzie. Kulinarnego postu sama nie mogę się doczekać !

    Doma,wyjazd na Ukrainę po latach w uporządkowanej Szwajcarii będzie dla Ciebie jak wycieczka w kosmos :D

    OdpowiedzUsuń