29 maja 2013

If we are what we eat, then I'm nuts.


Przepis na to ciasto znalazłam na stronie akcji world baking day,o której dowiedziałam się odwiedzając blog muffin and muffins.
Szukając własnego, słodkiego "numerka" (i zaczynając oczywiście ambitnie od samej czołówki, czyli od tych pozycji, które miały być najtrudniejsze do przygotowania ;-)), zatrzymałam się na numerze 78, zerknęłam na listę składników.. (dobra, kłamie - zjadłam najpierw oczami tort ze zdjęcia) i jedyne, co mi nie odpowiadało, to kilogramy cukru i popcorn, którego po prostu nie lubię. A teraz, to już będę z Wami szczera - mam na imię Magda, mam 24 lata i od jakiś pięciu żyje w bardzo niezdrowym związku z orzechami.
Więc ten oto patologiczny układ wpłynął na zastąpienie popcornu jeszcze większą ilości orzechów, dzięki temu znalazłam dla siebie przepis na tort (na dzień dzisiejszy!) idealny - łączący orzechy, słony karmel i gorzką czekoladę. Może być lepiej? Może, tylko zastąpcie orzechy ziemne nerkowcami i wyślijcie moje kubki smakowe do nieba!

Torcik z masłem orzechowym, polewą czekoladową i orzechami w karmelu. 


*przepis bazowy, do którego wprowadziłam sporo zmian na  worldbakingday.com
składniki na ok. 10 porcji

Ciasto:
350g mąki tortowej
3 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody
150g miękkiej margaryny
100g domowego masła orzechowego*
250g cukru
4 jajka
1 łyżeczka esencji waniliowej
330ml śmietany 12%


Krem z masłem orzechowym:
40g miękkiego masła
1 szklanka cukru pudru
200g naturalnego serka twarogowego
szczypta soli
100g domowego masła orzechowego*


Polewa :
100g dobrej czekolady gorzkiej
60g margaryny
50ml mleka
3 łyżki cukru 


Orzechy w karmelu :
1/2 szklanki cukru 
3 łyżki wody 
40g masła 
100g orzechów ziemnych


W dużej misce mieszamy mąkę, proszek do pieczenia i sodę oczyszczoną.
*Przygotowujemy domowe masło orzechowe, wrzucając 200g solonych orzechów ziemnych do robota kuchennego i mieląc je, aż będą przypominać w konsystencji sklepowe masło orzechowe. Ja nie dodaje do niego dodatkowych składników. Następnie ucieramy margarynę, masło orzechowe i cukier na lekką, puszystą masę.
Stopniowo dodawajemy jajka do masy z margaryny, dokładnie mieszając po dodaniu każdego.
Dodajemy wanilię i znów dokładnie mieszamy.
Do masy stopniowo i na przemian dodajemy suche składniki i śmietanę. Dzielimy masę na dwie równe części i nakładamy je łopatką do przygotowanych wcześniej dwóch form o średnicy 18cm, wyłożonych papierem do pieczenia.
Wkładamy je do piekarnika nagrzanego do 180C. Pieczem przez 40–45 minut. Odstawiamy ciasta do ostygnięcia na 5–10 minut, pozostawiając je w formach, a następnie wyciagamy je pozostawiając do całkowitego ostygnięcia.


Sos czekoladowy. 

Margarynę i masło roztapiamy na małym ogniu. Mieszamy aż do uzyskania gładkiej masy. Dodajemy mleko i dwie łyżki cukru. Zdejmujemy z ognia i odstawiamy do ostygnięcia.


Kremowa polewa z masła orzechowego,

Mikserem ucieramy margarynę z cukrem na lekką, puszystą masę. Dodajemy ser, wanilię, sól i masło orzechowe i mieszamy do połączenia się wszystkich składników. Nie należy mieszać jej zbyt długo, gdyż stanie się za rzadka.


Solone orzechy w karmelu. (najlepiej przygotować je, gdy już polejemy ciasto polewa)

Do rondla wsypujemy cukier i wlewamy wodę, podgrzewamy na małym ogniu. Gdy cukier się rozpuści, zwiększ ogień i podgrzewaj. Delikatnie obracaj rondel. Kiedy cukier będzie miał karmelowy kolor (uważamy, by nie podgrzewać go zbyt długo!) zdejmuje rondel z ognia, dodajemy margarynę, delikatnie obracając rondel aż do otrzymania sosu. Wrzucamy orzechy i mieszamy. Jeśli po chwili będą one otoczone "pudrową" warstwą cukru, to znaczy że musimy jeszcze trochę podgrzać całość. Ustawiamy rondelek z powrotem na małym ogniu i cały czas mieszając podgrzewamy go przez kilka minut. Doprawiamy solą morską do smaku.


Ostrożnie kroimy ciasta na dwie połowy, dzięki czemu otrzymasz 4 warstw. Każdą warstwę smarujemy polewą serową, kładąc więcej kremu na brzegach. Układamy warstwy jedna na drugiej i delikatnie przyciskamy. Polewamy ciasto czekoladowym sosem i dekorujemy chrupiącymi orzechami w karmelu.
Smacznego!

24 maja 2013

Burger crush, cz. 2, edycja lekko orientalna.

Szerokim łukiem omijam wielkie fast foodowe "świątynie", wyrastające przy ruchliwych drogach i w wielkich centrach handlowych. Miejsca, gdzie "pielgrzymi" udają się z nadzieją upolowania czegoś za parę złotych, o rzekomych walorach smakowych, wielkości zaspokajającej chwilowy głód i będącym wybawieniem, jeśli uparcie powtarza się, że "ja naprawdę nie mam czasu na gotowanie w domu".
Święta nie jestem, bo ichnią kawą nie pogardzę.

Wszystko inne natomiast wolę w wersji domowej - bo fast food, to nie tylko tłuste, blade frytki i burger z konia. Może być świeżo, zdrowo, szybko i tak aromatycznie, że zmysły będą szaleć od ilości przypraw.
Wtedy już ładniej brzmi comfort food.

T. : - mmmm..
M. : - co?
T. : - ostre!
M. : nie przesądzaj, powstrzymałam się od dodania więcej chilli.
(za chwilę)
T. : mmmm..
M. : przecież to naprawdę nie takie ostre!
T. : wiem, mruczę, bo dobre.
Uśmiech.


"Orientalne" burgery z kurczaka, z lekką surówką z marchwi i ogórka oraz pikantnym sosem z orzechów ziemnych.

Składniki na dwie solidne porcje

Drobiowy burger:
300g filetu z kurczaka
3łyżeczki sosu sojowego
starta skórka z 1 limonki
1/2 łyżeczki suszonej trawy cytrynowej
suszone chilli (według uznania, ja starałam się nie szaleć, więc dodałam dwie szczypty)
1/4 łyżeczki sproszkowanej kolendry


Lekka surówka :
1 nieduża marchew
1 mały ogórek zielony
Sok z 1/2 limonki
Sól i pieprz do smaku


Sos orzechowy :
100g domowego masła orzechowego*
1/4 łyżeczki imbiru w proszku

1 ząbek czosnku
Szczypta chilli
Sok z 1/2 limonki
1/2 szklanki przegotowanej wody
1 łyżeczka sosu sojowego


+ garść świeżych, umytych liści szpinaku

* burgery będą oczywiście jeszcze lepsze i bardziej aromatyczne, jeśli użyjecie świeżego imbir, trawy cytrynowej i chilli




Najlepiej zacząć od przygotowania sosu.
*Masło orzechowe bardzo łatwo i szybko przygotujemy w domu, potrzebny będzie do tego jedynie robot kuchenny. Wrzucamy do pojemnika robota 100g solonych i uprażonych orzechów ziemnych. Po ok. 2 minutach zauważymy, że grudki orzechów robią się co raz mniejsze i zaczynają przypominać sklepowe masło orzechowe. Do sosu nie musi być ono bardzo "gładkie".
Na niewielkim ogniu ustawiamy rondelek, dodajemy do niego masło orzechowe,sos sojowy, imbir, chilli, wyciskamy do środka sok z limonki, czosnek i wlewamy pół szklanki wody. Dokładnie mieszamy, cały czas podgrzewając,aż składniki się połączą i sos zacznie przypominać w konsystencji gęstą śmietanę. Ściągamy rondelek z ognia i odstawiamy.


Ocieramy marchew oraz ogórek. Marchew trzemy na tarce o grubych oczkach. Ogórek kroimy wzdłuż na cieniutkie paseczki. Mieszamy warzywa razem, skrapiamy sokiem z limonki, doprawiamy niewielką ilością soli i pieprzu.
Mięso z kurczaka mielimy w maszynce do mięsa, lub (w bardziej "brutalny" sposób ;-)) rozdrabniamy w robocie kuchennym. Umieszczamy go w misce, dodajemy sos sojowy, otartą skórkę z limonki, trawę cytrynową, chilli i suszoną kolendrę. Mieszamy i formujemy z mięsa dwa kotlety o grubości ok. 1cm.
Rozgrzewamy na średnim ogniu lekko naoliwioną patelnie grillową. Układamy na niej kotlety z kurczaka i smażymy ok. 3minuty z każdej strony, na złoty kolor.


Na spodniej części bułki do burgerów ( przepis tutaj ) układamy liście szpinaku, kotlet z kurczaka i połowę surówki. Na koniec całość polewamy obficie orzechowym sosem ( można go lekko podgrzać przed podaniem ) i przykrywamy górą bułki. I najlepsze - jeeeeeemy <3

23 maja 2013

Burger crush.


Dziś podzielę się z Wami przepisem na lekkie bułeczki a'la brioszki, które świetnie sprawdzają się w domowych burgerach.
Przepis wypróbowany wielokrotnie, choć sama robiłam je po raz pierwszy.
P. , który ambitnie chciał przygotować obiad od początku do końca sam, "udoskonalił" go nawet ( co spowodowało mój wybuch śmiechu i prawie nie "wysłało" mnie z powrotem do domu wciąż głodną ) nie dodając do ciasta żółtka, bo jak twierdził "zapytał się Winiary, co to znaczy ubić jajko, i według nich, to ubijanie samego białka".  :-)
Na szczęście bułeczki się udały i szybko zniknęły z talerzy.
Ja zastąpiłam mąkę chlebową pszenną pełnoziarnistą, ciut zmieniając z konieczności proporcje. Bułeczki ładnie wyrastają i smakują najlepiej tego samego dnia, jeszcze ciepłe.

Pełnoziarniste, pszenne bułki brioszkowe do burgerów z czarnym sezamem.


*oryginalny przepis na blogu ko ko ko.
Składniki na 4 bułki

1/2 szklanki ciepłej wody
1 1/2 łyżki mleka
1 łyżeczka suchych drożdży
1 czubata łyżka cukru
1 jajko
1 szklanka pełnoziarnistej mąki pszennej
3/4 szklanki tortowej mąki pszennej
3/4 łyżeczki soli
1 łyżka miękkiego masła


ziarna czarnego sezamu (opcjonalnie, można zastąpić np. jasnym sezamem, makiem lub czarnuszką )


W kubku mieszamy ze sobą wodę, mleko, drożdże oraz cukier. Odstawiamy na 5minut.
Następnie lekko ubijamy jajko.
W osobnej misce mieszamy obie mąki oraz sól, po chwili dodając masło, drożdżowy mix i połowę ubitego jajka ( drugą cześć wstawiamy do lodówki ). Mieszamy całość łyżką i przenosimy ciasto na lekko oprószony mąką blat. Wyrabiamy ok. 8 minut, aż nabierze sprężystości. Autorka bazowego przepisu wspomina, by nadmiernie nie podsypywać ciasta mąką, ale po dodaniu jedynie 3/4 szklanki mąki tortowej ciasto wydawało mi się bardzo rzadkie, więc dodałam jeszcze 1/4 szklanki.
Wyrobione ciasto dajemy do lekko natłuszczonego naczynia, by wzrastało przez ok. 1-2 godziny, do podwojenia objętości. Przykrywamy je folią spożywczą, by nie wyschło.
Z wzrośniętego ciasta formujemy 4 okrągłe bułki, układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując pomiędzy nimi spore odstępy, przykrywamy natłuszczoną (po to,by wygodniej było ją oderwać) folią spożywczą. Czekamy godzinę, aż znów wyrosną. Po tym czasie smarujemy wierzch bułeczek resztą jajka i posypujemy je czarnym sezamem.



Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 200 stopni, pieczemy 10-15 minut. Moje były już gotowe i "zdrowo" zarumienione po 10.
Smacznego!

18 maja 2013

Czekoladowa pokusa.


Dzisiejsze ciasto pojawiło się na urodzinowym stole ćwierćwiecznej Katarzyny.
 - Magda, ty bardziej będziesz wiedziała, jakie ciasto będzie pasowało na urodziny i jeszcze smakowało większości.
Wiadomo, jak to z gustami - bywają różne i próżno o nich dyskutować - jednak zawsze ciasto czekoladowe sprawdza się jako "bezpieczna opcja".
Odmawiają go najczęściej jedynie osoby, które każdą słodkość wymieniliby na kawał kotleta w zestawie obiadowym.
Ciasto jest dość wdzięcznym materiałem do modyfikowania - możecie dodać inny likier na bazie śmietanki lub np. amaretto (tą wersję wypróbuje kolejnym razem).
Zwykle w kremach używam gorzką czekoladę o wysokiej zawartości kakao, ale tu nic nie zastąpi tabliczki dobrej mlecznej, która kontrastuje z gorzką nutą kawową ( niestety trudno się powstrzymać od wyjadania kremu z miski! )

Ciasto czekoladowe z likierem tiramisu i kremem z mlecznej czekolady.


200g masła / margaryny
100g kakao
200g cukru
140ml likieru tiramisu (lub kawowego)
100ml przegotowanej, letniej wody
220g mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody
4 jajka
1 łyżeczka kawy rozpuszczalnej 


200g czekolady mlecznej
400ml kremówki
50g masła



Do rondelka, umieszczonego na niewielkim ogniu, dodajemy masło, kakao, cukier, wodę i likier. Podgrzewamy systematycznie mieszając trzepaczką, aż do momentu, kiedy masło się rozpuści i wszystkie składniki ze sobą połączą. Studzimy 5minut.
W oddzielnym naczyniu mieszany mąkę, proszek do pieczenia, sodę i kawę rozpuszczalną.
Do schłodzonej masy czekoladowej ( wygodnie przelać ją do większego naczynia )wbijamy kolejno jajka, po każdym mieszając.
Na koniec wsypujemy suche składniki i znów mieszamy. Ciasto przelewamy do natłuszczonej formy. Ja rozdzieliłam je na dwie kwadratowe formy o wymiarach 16x16.
Wkładamy do piekarnika nagrzanego do 160C. Sprawdzamy patyczkiem, czy ciasto nie klei się do niego, jeśli nie - jest gotowe. Wyciągnęłam je po ok. 30 minutach.


Przygotowujemy krem czekoladowy
Kremówkę podgrzewamy na małym ogniu wraz z czekoladą. Mieszamy, a kiedy powstanie jednolita masa dodajemy masło i wyłączamy ogień po garnkiem. Krem czekoladowy musi być porządnie schłodzony, by dobrze się ubijał. Najlepiej więc przygotować go parę godzin wcześniej, wstawić do lodówki, schłodzić. Po wyciągnięciu ubić mikserem na puszystą masę. Przecięłam jedna warstwę ciasta wzdłuż, po czym krem nałożyłam pomiędzy trzy powstałe warstwy, wysmarowałam boki oraz wierzch. Najlepiej gotowe schłodzić przez godzinę. Przed podaniem posypać kakao lub starta czekolada.


Smacznego!
*Nawet nie zauważyłam, kiedy przekroczyłam okrągłą, setną liczbę postów!  :-)

14 maja 2013

Rabarmajowiec.

Maj, to jeden z moich ulubionych miesięcy.
Z niecierpliwością trzylatka czekam, aż zakwitnie bez w osiedlowym ogródku. Miałam też nadzieję, że w tym roku nie przegapię rabarbarowego boomu, szczególnie, kiedy znalazłam przepis na budyniowe ciasto na blogu eat, little bird .

Zdobyłam rabarbar. Do roboty, Magdaleno!
Kwaśny rabarbar i słodka warstwa budyniu, to niezwykle trafiony duet. Ciasto nie jest ani mdłe, ani zbyt ciężkie. Żałuję jedynie, że kolor rabarbaru daleki był od tego intensywnego różu z oryginalnego przepisu. Zamiast 20cm formy użyłam też większą, o średnicy 22cm, więc warstwy nie odznaczają się tak wyraźnie - nie przeszkadza to w zjedzeniu kawałka do popołudniowej herbaty.. ( no, ok! dwóch, albo i trzech też nie :-))

Ciasto rabarbarowe z warstwą budyniu. 

 * oryginalny przepis na blogu eat, little bird.

200g masła
120g cukru
2 jajka
185g mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
40g mąki kukurydzianej ( lub opakowanie budyniu waniliowego )
1 łyżeczka pasty z wanilii
2-3 łodygi rabarbaru


25g masła
2 łyżki cukru 


1 opakowanie budyniu waniliowego
40g cukru
250ml mleka
30g masła
szczypta kurkumy



Zaczynamy od masy budyniowej.
Opakowanie budyniu wsypujemy wraz z cukrem do rondelka. Podgrzewamy na średnim ogniu, bardzo często mieszając trzepaczką, by uniknąć grudek. Po krótkim czasie masa zacznie gęstnieć, ściągamy ją z kuchenki, dodajemy masło i kurkumę. Dokładnie mieszamy, przykrywamy naczynie, by wierzch budyniu nie wysechł i odstawiamy.


Suche składniki mieszamy razem.
W misce ucieramy masło z cukrem przez ok. 5 minut. Dodajemy kolejno po jednym jajku i łyżce mieszanki z mąką, ucierając przez chwilę każdorazowo. Następnie wlewamy łyżkę wody i wanilię.
Surowe ciasto będzie dość gęste.
Na dnie natłuszczonej formy rozsmarowujemy szpatulą połowę jego ilości. Następnie nakładamy warstwę budyniu. Żeby sprawnie poszło stworzenie trzeciej warstwy z reszty surowego ciasta, najlepiej równomiernie nanieść je niewielkimi porcjami, w małych odległościach, po czym ostrożnie rozsmarować całość szpatulą.
Na wierzchu układamy umyty i pokrojony w wąskie słupki rabarbar. Smarujemy całość roztopionym masłem i posypujemy dwiema łyżkami cukru.
Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 180C , przez ok. godzinę (jeśli użyjecie formy 20cm czas może się wydłużyć o 15minut).


Smacznego!

12 maja 2013

Konstanz.

Konstancja (niem. Konstanz), to miasto graniczące bezpośrednio ze Szwajcarią. Jej sąsiedztwo oraz położenie nad przepięknym Jeziorem Bodeńskim, nad którym, przy dobrej pogodzie, "unoszą" się alpejskie szczyty, uczyniło z niego często odwiedzany ośrodek turystyczny. ( na szczęście szwajcarska czekoladę i ser mogłam zdobyć nie tylko tam :-))
Niestety zwiedzanie miasta ograniczone zostało do przejazdu autem przez centrum.
Żałuję.
Zaryzykuję jednak stwierdzenie,że i tam "zapuścić" się warto. Domyślić się jednak można,że gdy już usiądzie się w porcie i napawa się takimi widokami, to trudno kroki skierować z powrotem do głośnego centrum.


Co mnie rozbawiło, to zabawne hydranty, na które można się było się często natknąć i mnóóóstwo maszyn ze słodyczami, które przypominały automatach "z kulkami" w nadmorskich kurortach.


5 maja 2013

walking in slow motion.

- Maciek, jaka tam w końcu będzie pogoda ?! - pytam pakując ubrania do plecaka i wyobrażając sobie, że fakt, iż z okolic, gdzie jedziemy można zobaczyć Alpy znaczy mniej więcej tyle, co przebywanie na wysokości ponad granicą wiecznego śniegu.
- Nie wiem, przecież o tej porze tam nigdy nie byłem.. - ok , myślę, w takim razie biorę zimową kurtkę. A najlepiej, to wszystko zimowe. Alpy, czy Alaska.. Czarny Las i biały śnieg.. Nie może być tam ciepło, skoro w Polsce Boże Narodzenie wypadło w kwietniu - upewniam samą siebie w duchu.
Przyjeżdżamy na miejsce i jest c i e p ł o! Kurtki nie ubrałam ani razu, za to wyeksploatowałam bluzki na ramiączkach(!), które chyba zapakowałam nie całkiem świadomie.


Miasteczko, w którym się zatrzymywaliśmy - Immendingen - leży na terenie Schwarzwaldu. Dużo uwagi poświęca się w tym rejonie ochronie środowiska i wykorzystaniu odnawialnych źródeł energii. Segregacja odpadów nikogo nie dziwi, a atrakcyjna kaucja zachęca do oddawania butelek i puszek.. Podobamisię! 


Ale przede wszystkim podobają mi się widoki! Wszędzie las, góry, rzeka.. Co prawda, po tygodniu stwierdzam, że mieszkając tam dłużej zanudziłabym się na śmierć, bo rzeczy wcześniej wymienione, to jedyna atrakcja w mieście ( i chyba stąd brak ochoty na wyciąganie aparatu.. ). A, przepraszam! Do listy możemy doliczyć zakupy w Lidlu, który widzieliśmy z okna mieszkania - idealnego punku obserwacyjnego dla (śląskich) kobiet lubiących przesiadywać w oknach i obserwować sąsiadów :-D


Pierwszego dnia ruszamy na wulkan - Höwenegg krater. Do 1979 roku wydobywano tu pokłady bazaltu, doprowadzając do powiększenia, głębokiego na 85m krateru. Podczas mających tam później miejsce poszukiwań archeologicznych znaleziono doskonale zachowane szczątki antycznego konia, Hippariona. (noooo, ejże! może ktoś akurat uzna to za fakt interesujący ;-))


Ze szczytu wulkanu, przy ładnej pogodzie, widać linię Alp.


W kolejnych dniach wybieramy kilka ścieżek spacerowych w lesie i odpoczywamy, jak zasłużeni emeryci.


kolejny post = ładniejsze zdjęcia. (exuse moi, ale dopadła mnie niechęć do wyciągania aparatu. niektórzy nazwą to lenistwem, ale nie! to na pewno była n i e c h e ć ;-))