Dziś po raz pierwszy, od czasu mojego powrotu,uchyliłam drzwiczki piekarnika. Okazja przyszła - spotkanie 'po latach' w babskim gronie.
Wszystko byłoby pięknie ładnie, gdyby nie.. samo ciasto.
Baking disaster.
Wcale nie dla tego, że przepis był na poziomie posiadaczy 3gwiazdek Michelin. Nie zapomniałam nawet o wcześniejszym wyjęciu jajek z lodówki, by miały temperaturę pokojową.. Ale zapomniałam, o zepsutym młynku w pojemniku z solą ..
Przechyliłam go więc o 180stopni i nim zdążyłam przekręcić 'główkę', ilość wysypującej się soli zatrzymała bicie serca. Jeszcze nie panikując, łapiąc za łyżeczkę, skakałam w okół miski , by pozbyć się jej nadmiaru.. i krok po kroku robiłam to, co kazano w przepisie.
Ciasto miało być puszyste. Nie było. Pełne bąbelków powietrza. Tych też nie zauważyłam. I miało pięknie wyrosnąć ( te ze zdjęcia miało jakiś 1,5m wysokości, a moje jakieś 1,7 CM :-) ). Pfff..
Po upieczeniu wyciągnęłam foremki z piekarnika. Jeszcze wtedy miałam nadzieję, że 'przecież nie może być tak źle.. nie muszą wiedzieć, że miało być puszyste,piękne, biszkoptowe'. Ale musiały się domyślić ,że nie powinno zawierać w sobie całą sól z Wieliczki. :-)
Poddałam się. A w nagrodę dla samej siebie, zrobiłam tym słodko-słonym ciastkom sesje fotograficzną.. tuż przed tym, nim trafiły do kosza.
Oby Wasz weekend był bardziej słodki, niż moje wypieki :-)