30 września 2011

Przepis na życie.

Dziś po raz pierwszy, od czasu mojego powrotu,uchyliłam drzwiczki piekarnika. Okazja przyszła - spotkanie 'po latach' w babskim gronie.
Wszystko byłoby pięknie ładnie, gdyby nie.. samo ciasto.
Baking disaster.
Wcale nie dla tego, że przepis był na poziomie posiadaczy 3gwiazdek Michelin. Nie zapomniałam nawet o wcześniejszym wyjęciu jajek z lodówki, by miały temperaturę pokojową.. Ale zapomniałam, o zepsutym młynku w pojemniku z solą ..
Przechyliłam go więc o 180stopni i nim zdążyłam przekręcić 'główkę', ilość wysypującej się soli zatrzymała bicie serca. Jeszcze nie panikując, łapiąc za łyżeczkę, skakałam w okół miski , by pozbyć się jej nadmiaru.. i krok po kroku robiłam to, co kazano w przepisie.
Ciasto miało być puszyste. Nie było. Pełne bąbelków powietrza. Tych też nie zauważyłam. I miało pięknie wyrosnąć ( te ze zdjęcia miało jakiś 1,5m wysokości, a moje jakieś 1,7 CM :-) ). Pfff..
Po upieczeniu wyciągnęłam foremki z piekarnika. Jeszcze wtedy miałam nadzieję, że 'przecież nie może być tak źle.. nie muszą wiedzieć, że miało być puszyste,piękne, biszkoptowe'. Ale musiały się domyślić ,że nie powinno zawierać w sobie całą sól z Wieliczki. :-)
Poddałam się. A w nagrodę dla samej siebie, zrobiłam tym słodko-słonym ciastkom sesje fotograficzną.. tuż przed tym, nim trafiły do kosza.


 Oby Wasz weekend był bardziej słodki, niż moje wypieki :-)

19 września 2011

Whitby. Ostatni raz.


Już po raz ostatni. Obiecuję!
Ciężko było mi usiąść i zamieścić posta, który miał się tu znaleźć przynajmniej z tydzień temu. 
Czas zajmował 'ciężki' odpoczynek. Mówcie, co chcecie - Bałtyk poza sezonem, wcale na niczym nie traci ! A ja nie tracę mojego farta. 
Początkowo planowałam lot 11.09, nie wierząc, że to zły dzień na spędzenie kilku godzin, kilka tysięcy metrów nad ziemią. 'Najwyżej' - pomyślałam. Nie wszyscy podzielali mój optymizm i ostatecznie dałam się przekonać na 9 września.
Po lądowaniu, przypominającym puszczanie 'kaczek' na wodzie,wyszłam z samolotu, wzięłam głęboki oddech i zachwyciłam się czystym i rześkim powietrzem.. 
A dwa dni później dowiedziałam się, że loty z Anglii zostały odwołane z powodu niesprzyjającej pogody. Alleluja! Uwięziona na lotnisku pewnie wydałabym ostatni grosz w sklepie bezcłowym ! Ufff.

Jeśli chcecie spróbować najlepszego fish&chips, to tylko w Magpie. trzeba być jednak cierpliwym, bo czekając na swoją porcję, będziecie musieli odstać w długiej kolejce.
 "Nie musisz mieć 4łap, żeby tu mieszkać. Ale to pomaga."
 Łuk z kości wieloryba.

8 września 2011

La la la , take me home. Baby, I'm coming home!

Tęsknie za latem i mam gigantyczną nadzieję, że pogoda okaże się dla mnie łaskawa, gdy za 2 dni rozbiję obóz nad Bałtykiem.
Walizka spakowana, lodówka opróżniona z resztek. Nie było ich aż tak dużo, bo niektóre słoiczki nie wytrzymały 'presji czasu' i znalazłam kilka pleśniowych niespodzianek. A tak naprawdę, musiałam podkręcić wyobraźnie by cokolwiek, z tego, co zostało ugotować. Ugotować, a potem jeszcze zjeść bez późniejszych sensacji żołądkowych :-)
Z pracą pożegnałam się już wczoraj. Zgodnie z moją, małą tradycją chciałam sobie umilić wieczór czymś słodkim, jako ,że narobiłam się, że ho ho (tak lubię sobie wmawiać!) i obwodem bicepsa mogłabym konkurować z Pudzianowskim. Z uśmiechem na twarzy poszłam do lokalnego Sainsbury's - w koszyku wylądował sernik i truskawki. Przy kasie stwierdziłam, że przydałaby się też zdrapka, bo może a nóż-widelec wygram milion i ustawię się do końca życia, a brak mięśni jakoś przełknę. Zapłaciłam, wyszłam i tuż przed drzwiami wyciągnęłam klucze.. poprawka KLUCZ! Oszzzzzz..
Możecie tylko sobie wyobrazić moją minę. Domofon do mieszkań nie działa już od jakiegoś miesiąca, większość sąsiadów z parteru, to studenci i w domu ich po prostu nie ma. Odwróciłam się na pięcie, sernik w torbie przestał cieszyć , i jak świnka szukająca trufli zaczęłam przeszukiwać trawę. Po trawie przyszła pora na chodnik, po chodniku na schody, potem znów trawa, znów chodnik. Nie ma ! Wróciłam do sklepu, zapytałam o klucz. Ekspedientka spojrzała z politowaniem przepraszając, że nie może pomóc.. Wyszłam przed sklep i BYŁ tam. Na trawie. Jedne z najdłuższych 15minut w życiu. Ciśnienie wróciło do normy,a uśmiech na twarz. Sernik zjadłam z jeszcze większym apetytem i 'w większym kawałku' :-) No i wygrałam .. 2 funty -.-

Dla Was, na dziś kolejna porcja zdjęć z Whitby ... a dla mnie kolejna filiżanka kawy :-)



2 września 2011

Oh, hello Whitby. Nice to see you again.

Ci, którzy odwiedzali mnie jeszcze za czasów "ordinary-snapshots" (powiedziała tonem, jakby od jego zamknięcia minęło co najmniej pół wieku) mogą kojarzyć, że Whitby już się pojawiło.
Zabieram Was w podróż po raz kolejny. Miasto Drakuli ma w sobie urok, któremu mi trudno się oprzeć. Okazjom na ucieczkę z miasta mówię zdecydowane tak!
Pakujcie więc piknikowy koszyk , bierzcie koc pod pachę.. i parawan!
Nie wiem jak się mają sprawy z pogodą w Polsce. Tutaj czuć już chłodny 'oddech' jesieni, choć zdarzają się jeszcze cudne wschody słońca, cieplejsze popołudnia i niedeszczowe wieczory.