28 kwietnia 2012

Christianshavns.


To już prawie koniec mojej 'zabawy' ze zdjęciami z Danii. Z niesłabnącym sentymentem przeglądam je i obrabiam , by umieścić na blogu.


Tego dnia ograniczono ilość kolejek metra kursujących w stronę Christianshavn. Wagoniki były przepełnione, a przed drzwiami kłębiły się małe tłumy. Kolejny raz przekonałam się, że Skandynawowie są mistrzami w utrzymaniu porządku i pojawiła się specjalna obsługa, kontrolująca wsiadanie/wysiadanie, więc obyło się bez przepychanek. Żałuję, że nie było jej, kiedy wchodziłam do pociągu TLK we Wrocławiu :)

Część Kopenhagi zwana Christianshavn , i nie ma co ukrywać, słynie przede wszystkim z dzielnicy Christiana , która jest mekką dla turystów szukających dobrej zabawy.
To chyba najbardziej kolorowe miejsce w całej Danii. Mieszkańcy tego małego "państwa w państwie" (a jest ich ok. 850),  za nic mają obowiązujące poza nim prawo. Dzielnica ma nawet swoją własną walutę i flagę. A co dla niektórych najważniejsze bez problemów kupimy tu woreczek marihuany, czy innego miękkiego narkotyku, prosto z, a nie spod lady. Teoretycznie nikt tu z tym się nie kryje, choć na całym terenie obowiązuje całkowity zakaz fotografowania, o czym , co krok przypominają znaki na budynkach. W oparach trawki i przy dźwiękach muzyki reggea możemy pooglądać stragany z rękodziełem i innymi , niezidentyfikowanymi bliżej produktami. Co chwilę słychać też wybuchy śmiechu.


 Dowiedziałam się, że duński rząd cały czas walczy z mieszkańcami Christiany i zależy mu na zajęciu całej strefy. Mieszkańcy postanowili więc zorganizować zbiórkę pieniędzy,by cały teren wykupić. Czy im się uda?

 Potem udałyśmy się na spacer "wszędzie i nigdzie".
 Najwidoczniej była to "ciężka" lektura :)
Ostatniego dnia przypomniało mi się , że grzechem byłoby być w Kopenhadze, a nie zobaczyć Nomy. Nastąpiła "akcja mobilizacja", z mapą w torebce i z nadzieją , że jednak nie będzie padać, ruszyłyśmy znów do metra.
 Zjeść , nie zjadłyśmy, bo Monika zapomniała zarezerwować dla nas stolik (z półrocznym, czy też rocznym wyprzedzeniem) :)
 Ale nie ma tego złe - auta też mogę pooglądać !



7 komentarzy:

  1. No i czemu takie fajnie zdjecia mi pokazujesz...teraz musze jechac!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Koniecznie! Polecam bardzo!
    Ale wiedząc już o Twoich wakacjach, będę ostrożniej wchodzić na Twojego bloga.. na kolejną wyprawę na razie mnie nie stać, a zdjęcia działają na mnie bardziej, niż jakakolwiek reklama w biurze turystycznym :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ten beżowy samochód.. och jaka byłabym szczęśliwa jeżdżąc takim cudem..
    i już wiem, dlaczego nam sie wydaje, że z wszystkich miejscowości są podobne zdjęcia...
    hasło klucz to: rzeka.
    w każde city do którego sie wybieramy leży nad dużą rzeką.. a przy niej widoki są poprostu podobne ;D
    ..ale to tylko taka moja teoria;)

    OdpowiedzUsuń
  4. zgadzam się!dla tego auta zrobiłabym nawet prawo jazdy :)
    Twoja teoria pasuje.. tylko, że Sztokholm i Warszawa też są nad/przy wodzie..
    To chyba chodzi konkretnie o Wrocław :)

    OdpowiedzUsuń
  5. LOL ;-) Czyli obie musimy uwazac!

    OdpowiedzUsuń
  6. Noma... Czułam pewnie to samo przejeżdżając nieopodal The French Laundry :)
    No cóż, może kiedyś... Ceny widzę mają podobne!

    OdpowiedzUsuń
  7. Marta, już za późno! już widziałam posty z Oslo. :)
    Gosia, również wierzę, że mój portfel skończy kiedyś swoją dietę i trochę "przytyje". Nie wierzę, że Noma jest przereklamowana, skoro wygrała w międzynarodowych rankingach po raz kolejny :)

    OdpowiedzUsuń