24 sierpnia 2012

Rozczarowanie.

Uwaga! Będę marudzić.

Do Gdańska wybierałam się przez ostatnie 3 lata, za każdym razem mając w pamięci ostatnią wizytę na Jarmarku Dominikańskim. Wspomnienia zasnuła już lekko mgła, bo wszystko miało miejsce w czasach, kiedy z Towarzyszkami, uważałyśmy się za "piękne i młode", nie wątpiąc w naszą nieprzeciętną inteligencję, bo przecież chodziłyśmy do LICEUM i wkrótce miałyśmy zdawać bardzo poważny egzamin.. tak, MATURĘ.


W każdym bądź razie, udało mi się końcu ( ledwo, bo ledwo ) przekonać siebie samą, że samotny wyjazd do Gdańska to dobry pomysł, zakupić bilet i spędzić całkiem przyjemne półtorej godziny w autobusie, w towarzystwie 4 dzieciaków, z których "tylko" dwójka zdawała się znęcać psychicznie i fizycznie nad swoimi rodzicami, od momentu narodzin.
Usiadła przy szybie, z nadzieją spoglądając w niebo, by z tych niewinnych chmur, którym dałam się zmylić przez poprzednie dwa dni, nie zaczęło znów lać jak z cebra.
Przyjeżdżam na miejsce i okazuje się, że pamiętam drogę na stare miasto - super! W przejściu między dworcem PKP i PKS, mijam te same tandetne stoiska z chińskimi ubraniami, co kiedyś i przechodzę obok tych z wypiekami, zastanawiając się, czy gdańszczanie tak uwielbiają drożdżówki, że ten nie-aż-tak-wielkim metraż został opanowany przez cukiernie/piekarnie.
Wychodzę na powietrze. Jest środek tygodnia, więc mam nadzieję, że nie będzie tłoczno. Przynajmniej jedna moja prognoza się sprawdza. Przechodzę przez pierwszy rząd straganów opisanych "hand-made" lub "made in Poland". Wtedy uzmysławiam sobie, że jednak nieoglądanie telewizji, to nie taki dobry pomysł, bo omijają mnie ważne wiadomości, jak na przykład przesunięcie granicy kraju, aż pod Mur Chiński. Oczywiście znajduję też "polskie perełki".. ale na nie mnie nie stać.
Wtedy zaczynam już powoli mieć minę, jak te dziecko w wózku.


Powtarzam sobie "Gdańsk jest pięknym miastem, Gdańsk jest pięknym miastem.." , sprawnie wymijam ludzi i kieruję się na drugi brzeg. Ignoruję też pierwsze krople deszczu, który po chwili już nie spadają. Uf.


Ruszam dalej pozachwycać się kamienicami. Wchodzę w jedną z ulubionych uliczek, tą z ciężkimi, kamiennymi schodkami, wyciągam aparat, żeby móc w domu też się nią zachwycać.. i zaczyna lać. Na karcie aparatu pozostaje jedno zdjęcie. Prześwietlone. Szybko jednak znajduję jakieś jeszcze nieoblegane tłumnie zadaszenie, wyciągam parasolkę i chowam aparat do torby. Dalej przychodzi czas na stoiska z kręconymi ziemniakami, pajdami ze smalcem, "magicznymi tarkami" do wszystkiego, ziołami i fotelami, które są dobre na wszystkie choroby.. a ! i jeszcze "naturalnymi" zapachami/olejkami do szafy/auta/mieszkania.
Przestaje na chwile padać. Zapach pieczonej kiełbasy, wyjątkowo mi się podoba, więc stwierdzam, że muszę być już głodna. Odkładam to jednak na później, bo czekają na mnie stoiska z antykami. Uśmiechają się do mnie stare, wypolerowane sztućce, lekko pordzewiałe puszki po herbacie, buteleczki.. odwzajemniam uśmiech, podchodzę do stoiska.. I.ZACZYNA.LAĆ! Właściciele szybko zakrywają co się da, a ja znajduję miejsce pod drzewem wraz z dwudziestoma innymi ludźmi. Tylko jedna mała dziewczynka, zadowolona wychodzi spod niego, najpierw wyciągając rączkę, a potem z zachwytem język. I trochę jej zazdroszczę.
Po 10 minutach tylko lekko pada, więc idę dalej. Zza chmur wychodzi nawet słońce, więc w części z antykami spędzam najwięcej czasu. Robię drugą rundę wokół jarmarku i okazuje się, że czas wracać. Wciąż jestem głodna, ale znów zaczyna lać, więc wolę kupić bilet na autobus.
Autobus okazuje się być amfibią, bo bez problemu mknie przez zalane drogi, a ja znów siedząc przyklejona do okna patrzę, jak woda spod kół chlapie przechodniów i zastanawiam się, czy nadjeżdżający rower spotka się z autobusem właśnie obok głębokiej kałuży przed nami. Miał szczęście. I może w tym momencie byłam złym człowiekiem, ale z radością obserwuję jak kolejna fala wody wpada przez uchylone okno do wnętrza małego samochodu. Choć nie mam pewności, czy to był samochód, czy głośnik na kółkach, bo najpierw usłyszałam muzykę klubową potem dopiero widzę, to względnie małe coś, z młodymi w środku, którzy z nagłej zamiany ich głośnika w basen nie są zadowoleni.
Wracam do Stegny, a tam już czekają na mnie skrzydełka z grilla. DUŻO skrzydełek. Pije Somersby "party'ując lajk a lord" i obiecuję sobie wrócić do Gdańska, ale na pewno nie w czasie Jarmarku.
:-)


10 komentarzy:

  1. Maddie, patrząc na zdjęcia ze Stegny dziwię się, że Ci się Gdańska zachciało. Toż to raj na ziemi! Wizyta u przekarmiających dziadków w pięknym, cichym miejscu jest dokładnie tym, o czym teraz marzę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zachciało się bardziej z powodu wspomnień z ostatniego pobytu, a nie "zmęczenia" Stegną.
    I jest to faktycznie doskonałe miejsce na wakacyjny odpoczynek, o ile jedynym celem nie jest wylegiwanie się na plaży i jedzenie gofrów ( bo do morza daleko :D )

    OdpowiedzUsuń
  3. przyłączam się do opinii Gosi. tak czy siak dobrze się stało, że mogłaś się o tym wszystkim przekonać.. i zuch dziewczyna, że doszłaś do takich a nie innych wniosków:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale Gdańsk, sam w sobie w dalszym ciągu mi się podoba, więc na pewno do niego wrócę. Ominęłam za dużo kawiarni !:)

    OdpowiedzUsuń
  5. W Gdańsku zahacz o dzielnice Wrzeszcz i Oliwa. I przeczytaj w międzyczasie trochę prozy o Gdańsku autorstwa Pawła Huelle i Stefana Chwina. Gwarantuję, że spojrzysz na to miasto innymi oczami - tymi bez turystów! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Aliszia, dla sprostowania dodam , że moje rozczarowanie dotyczy Jarmarku , a nie samego miasta ( do tego mam wciąż wielki sentyment, jak i do całego Pomorza ).
    Wrzesz i Oliwia muszą poczekać do przyszłego roku, choć już trochę o nich słyszałam. Natomiast książki chętnie pochłonę już wcześniej :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj, wizyta w G. podczas Jarmarku to najgorszy z możliwych wybór, nie wyobrażam sobie gorszego ;) Straszny tłok, dużo tandety... Ja się tam pojawiam tylko w konkretnych celach (kupno starocia pod koniec JD), nie częściej.

    OdpowiedzUsuń
  8. Niestety byłam nad morzem w takim, a nie innym okresie. Ale człowiek się uczy na błędach..
    I właśnie! Tak mnie Jarmark zniechęcił, że nie miałam serca porozglądać się za perełkami na pchlim targu!

    OdpowiedzUsuń