30 września 2011

Przepis na życie.

Dziś po raz pierwszy, od czasu mojego powrotu,uchyliłam drzwiczki piekarnika. Okazja przyszła - spotkanie 'po latach' w babskim gronie.
Wszystko byłoby pięknie ładnie, gdyby nie.. samo ciasto.
Baking disaster.
Wcale nie dla tego, że przepis był na poziomie posiadaczy 3gwiazdek Michelin. Nie zapomniałam nawet o wcześniejszym wyjęciu jajek z lodówki, by miały temperaturę pokojową.. Ale zapomniałam, o zepsutym młynku w pojemniku z solą ..
Przechyliłam go więc o 180stopni i nim zdążyłam przekręcić 'główkę', ilość wysypującej się soli zatrzymała bicie serca. Jeszcze nie panikując, łapiąc za łyżeczkę, skakałam w okół miski , by pozbyć się jej nadmiaru.. i krok po kroku robiłam to, co kazano w przepisie.
Ciasto miało być puszyste. Nie było. Pełne bąbelków powietrza. Tych też nie zauważyłam. I miało pięknie wyrosnąć ( te ze zdjęcia miało jakiś 1,5m wysokości, a moje jakieś 1,7 CM :-) ). Pfff..
Po upieczeniu wyciągnęłam foremki z piekarnika. Jeszcze wtedy miałam nadzieję, że 'przecież nie może być tak źle.. nie muszą wiedzieć, że miało być puszyste,piękne, biszkoptowe'. Ale musiały się domyślić ,że nie powinno zawierać w sobie całą sól z Wieliczki. :-)
Poddałam się. A w nagrodę dla samej siebie, zrobiłam tym słodko-słonym ciastkom sesje fotograficzną.. tuż przed tym, nim trafiły do kosza.


 Oby Wasz weekend był bardziej słodki, niż moje wypieki :-)

8 komentarzy:

  1. tak sie zastanawiam czy masło orzechowe na góre nie pasowałoby do tych pieknie wyglądajacych' solniczek' ;* ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. oj, chyba nie :) co za dużo (soli), to nie zdrowo.. ja bym się nie odważyła na tą kombinację po spróbowaniu samych ciastek :)
    mam nadzieję, że nasz francuski dzień odbędzie się bez zakłóceń :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdarza się :) Ja nadal pamiętam moje dwie największe katastrofy kuchenne z czasów studiów. Uczymy się w końcu na błędach.

    OdpowiedzUsuń
  4. a jakie to katastrofy ? ( czeka w napięciu )

    OdpowiedzUsuń
  5. Aż wstyd się przyznawać. Pierwsza bo była moja dziewicza wyprawa w indyjskie gotowanie. Potrawa od początku się nie zapowiadała, ale na koniec zwarzył się jogurt. Wyszło zupełne obrzydlistwo z jogurtowymi grudami.

    Druga katastrofa to była angel hair pasta. Załadowałam ją na talerze, polałam wymyślnym sosem, a potem okazało się, że pod spodem pasta po cichutku zmieniła się w jedną wielką bezsosową kluchę.

    Całe szczęście chłopaki z którymi mieszkałam w akademiku byli wszystkożerni i wyrozumiali. Nie pamiętam czy zjedli, ale pomogli mi nie nabawić się kuchennej traumy na całej życie.

    OdpowiedzUsuń
  6. jogurt nikogo nie oszczędza ! :) Założę się, że współlokatorom brakowało domowego jedzenia na tyle, że nie zwracali uwagi na 'drobne' niedoskonałości :)
    przypomniało mi się jeszcze, jak gotowałam jajka na twardo.. 2 czy 3 godziny, bo zupełnie o nich zapomniałam.cała woda wyparowała, jajka wylądowały w koszu, a na dnie garnka zostały dwa jasne kręgi na tle 'lekkiej' spalenizny..

    OdpowiedzUsuń
  7. to nie katastrofa, to eksperyment ;) zdjecia bardzo obiecujace - konieczna dogrywka, to ciasto o to wola ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. na pewno podejmę 'wyzwanie'. tylko muszę się psychicznie 'podbudować' udanymi wypiekami :)

    OdpowiedzUsuń